Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/178

Ta strona została przepisana.

nieją i stają się błahe, szare, nikłe i niezmiernie proste.
Wagin, siedząc przy stole i wpatrując się w żółtą rozetkę lampy naftowej, myślał właśnie o tych rzeczach i dziwiąc się, dlaczego te myśli nie przychodziły mu dawniej do głowy, przysięgał sobie w duchu, że nigdy już nie pozwoli się powodować fantastyką i pozostanie zawsze w granicach zimnego rozsądku. Mylił się jednak znowu i jeszcze niebezpieczniej. Zapomniał w tej chwili, że każda istota ludzka to zupełnie odrębny i z każdą chwilą zmieniający się świat. Nikt nie potrafi ściśle obliczyć i zmierzyć swych sił duchowych i fizycznych, potrzebnych mu w jutrzejszym wysiłku. Zmiany bowiem zachodzą głębokie i częstokroć błyskawiczne. Od tego zjawiska, którego człowiek przy wszelkich swoich obliczeniach nie chce uznać za najgłówniejsze, zależą dobrobyt jego, spokój i powodzenie w życiu. Dwóch ludzi, dziś równych sobie pod każdym względem, jutro może stać na przeciwległych biegunach, gdzie jeden stanie się potężniejszym, drugi — stoczy się do kresu nędzy i słabości. Gdyby Wagin, siedząc w jadłodajni „Gospody 4-ch stron świata“, wdał się w rozmowę ze stepowymi jeźdźcami z nad Dołon-Noru, dowiedziałby się od nich rzeczy mądrych, niezmiernie życiowych. Opowiedzieliby mu Mongołowie anegdotę, znaną na stepach pomiędzy Murenią a Orchonem. Nie ma tam ani słupów kilometrowych, ani przewodników drukowanych, ba — nawet map szczegółowych nie sporządzono jeszcze. To też podróżnicy, przecinający ten kraj, pytają ogólnikowo tkwiącego na pagórku pastucha, jak daleko do tego lub innego koczowiska? Mongoł nigdy nie odpowie