Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/181

Ta strona została przepisana.

ćma — lekka, powiewna, miota się nad białem czołem i usiłuje wtargnąć do mózgu, wykonywując jedne i te same, uporczywe ruchy. Z oczu pani Somowej od czasu do czasu kapały łzy. Sergjusz spostrzegł kilka razy ich błysk, gdy padały, przełamując nikłe promienie lampy. Wagin postąpił kilka kroków i stanął w nogach chorego chłopaka. Ujrzał najpierw jego wychudzone dłonie, niespokojnie sunące po prześcieradle. Romek podniósł je aż do twarzy i opuszczał do środka piersi, jakgdyby ściągając z siebie niewidzialne nici. Usta miał otwarte i z nich to wydobywał się ów bulgot straszny, rodzący się w głębi zżartych płuc, z czarnej mieszaniny ropy i świeżej krwi. Zaostrzone rysy twarzy odcinały się sinawą barwą od bieli poduszki; pod otwartemi, zapadłemi już oczami przeciągały się brunatne cienie...
Chłopak był przytomny. Z przerażeniem i błaganiem wpatrywał się w matkę, owijającą mu rozpalone czoło namoczoną w wodzie płachtą. Chory spostrzegł Wagina i rozpaczliwym ruchem wyciągnął do niego drżącą, słabą rękę. Opadła natychmiast na pierś i znowu poczęła w straszliwym, powolnym rytmie ściągać z siebie te przeklęte nici. Wagin uśmiechnął się do niego, całą wewnętrzną radość swoją wkładając w ten uśmiech pełny łagodności i współczucia, a po chwili przemówił cichym głosem:
— To tak? Doktór kazał grzecznemu chłopczykowi spać i nie robić awantur, a tymczasem chłopczyna — niegrzeczny i wyrabia jakieś hece? Cóż to za nowa moda? Powracam właśnie od doktora. Kazał powiedzieć ci tylko trzy słowa: „Spać! spać! spać!“
Ręce chorego zwolniły ruch i znieruchomiały. Po-