Minęło już trzy miesiące od pogrzebu Romana.
Wagin wciąż jeszcze mieszkał u pani Somowej, chociaż teraz tak rzadko widywał się z nią i Ludmiłą, że nie miały one sposobności spostrzec, jak bardzo zmienił się jego wygląd zewnętrzny. Znikła wyprostowana, wyniosła postawa, zgrubiały i sczerniały ręce, na których coraz częściej dostrzec można było sińce i krwawiące blizny; zniszczone ubranie wisiało na nim, a zdeptane trzewiki przyozdabiały się coraz to nowemi łatami. Twarz Wagina nie miała już dawnego skrzepłego i drapieżnego wyrazu; oczy straciły mgliste spojrzenie tysiąca niewidzialnych, a czujnych źrenic. Na twarzy jego widniał najczęściej uśmiech spokojny i nawet wesoły lub smutny, cichy i pogodny. Zdawało się, że ani rozpacz, ani żadne inne namiętności nie mogłyby wyryć na niej swych śladów — prócz tych, które wycisnęła już i utrwaliła na zawsze przeszłość, powoli odchodząca w zapomnienie.
Lokator pani Somowej nie uczęszczał na zebrania emigrantów rosyjskich a przedsiębiorcza i ciekawa panna Marta Ostapowa nie zdołała wciągnąć go do towarzystwa, gromadzącego się każdej niedzieli