Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/197

Ta strona została przepisana.

rykańskiej mechanicznej „Wheat products Company Ltd“. Jak dotychczas jednak nadarzała mu się wyłącznie praca dorywcza, przypadkowa. Zawdzięczał ją we wszystkich niemal wypadkach Miczurinowi, z którym zaprzyjaźnił się, poznawszy lepiej tego pijanego zawsze rodaka. „Gospoda 4-ch stron świata“ oddawna już stała się giełdą mięśni ludzkich i... ludzkiego życia. Przez jej brudne izby, boczne oficyny, po brzegi wypchane ludzkim materjałem, i przez zatłoczone dziedzińce przewijały się codziennie tysiące Chińczyków, załatwiających niezliczone, a nieraz niemożliwe, zda się, sprawy. Szukano tam wielbłądów i poganiaczy dla karawany pielgrzymów, udających się do Tybetu, aby złożyć ofiary i zanieść modły u stóp Potali, gdzie na szczycie „świętej góry“ przebywał ukryty przed całym światem żywy Budda — Dalaj-Lama, arcykapłan buddystów — lamaitów; wynajmowano tamże karawany dla przemytników, wybierających się do Indyj, Afganistanu i Persji, namawiano głodnych kulisów, aby wyruszyli na brzeg morza dla wyładowywania zatoniętych i porzuconych przez właścicieli dżonek z towarami; tworzono partje, które za nędzną zapłatą posyłano potem do gór Sichota-Aliń na poszukiwanie czarodziejskich korzeni leczniczej rośliny „dżeń-szeń“, chociaż obydwa te przedsiębiorstwa groziły pewną śmiercią — bądź to od wzburzonych fal morza, bądź też od kul rosyjskich strażników granicznych; hersztowie bandytów werbowali w „Gospodzie“ ochotników do swoich organizacyj, mających nawet własnych „świętych patronów“; kupcy zakontraktowywali marynarzy dla napół zgniłych kryp, płynących po Jang-tse-Kiangu i kanałach; agenci rozlicznych wo-