Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/198

Ta strona została przepisana.

dzów wyszukiwali tam żołnierzy do armij, biorących udział w wojnie domowej i plądrujących kraj; sędziowie szukali desperatów, którzy za kilka sztuk srebra i przyzwoity pogrzeb zgadzali się zastąpić bogatego chunchuza, skazanego na ścięcie; w pewnych godzinach odbywały się tam nawet targi niewolnikami, bo Wagin nie mógł tego nazwać inaczej, widząc, jak rodzice sprzedawali obcym ludziom swoje dzieci, a jakieś stare wiedźmy przeraźliwemi głosami zachwalały niewinność i drażniące rozpustną wyobraźnię zamożnych kupców osobliwe właściwości swych córek i wnuczek, znajdując wkońcu nabywców. Niepodobieństwem byłoby wyliczyć wszystkich możliwości tego zbiorowiska ludzkiego, gdzie ocierali się o siebie kupcy, przemytnicy, lamowie, pomysłowi żebracy o strasznym nieraz wyglądzie, znachorzy, trędowaci, prostytutki, bandyci, prawie dzicy poganiacze zwierząt pociągowych z dalekiej prowincji Kansu, pasterze z Ordosu i Sin-Kiangu, marynarze i piraci, sztukmistrze, wędrowni aktorzy, agitujący przeciwko Europejczykom i Japończykom, zrujnowani, bezrolni wieśniacy, profesjonalni, należący do kasty złodzieje, a wreszcie — jacyś obłąkańcy nito od choroby umysłowej, nito z głodu i rozpaczy.
Na dziedzińcach i w zakamarkach „Gospody“ gromadziły się wszystkie wiadomości z Szanchaju i całego kraju, — wiadomości najświeższe i najściślejsze. Wiedziano tu o każdym wypadku, który można było wykorzystać w ten lub inny sposób. Gdzieś zawalił się niedawno wzniesiony gmach, w innem miejscu postanowiono budować nową siedmiopiętrową żelbetonową siedzibę dla związku towarzystw asekuracyjnych; z Hong-Kongu płynie