Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/203

Ta strona została przepisana.

Dokuczał mu bardzo, sprawiał cierpienie fizyczne, chwilami nawet osłabiał, ale na krótko. Raz po raz zmuszał on Wagina do teoretycznych rozmyślań nad tak przykrem położeniem i nie mającą tymczasem żadnego wyjścia sytuacją człowieka bezrobotnego. Po trzech dniach głodu — tych najtrudniejszych do zniesienia i najprzykrzejszych — oswoił się z uczuciem palącej czczości, goryczy i suchości w gardle, napadami zamierania serca i lekkim dreszczem. Pomyślał sobie, że błędne jest przekonanie, iż uczucie głodu łatwiej się znosi, gdy niema pokus. W chińskiej dzielnicy żadnych pokus nie spotykał istotnie, bo na ulicach znikł nawet nieodstępny zapach przepalonego oleju bobowego, świadczący o tem, że gdzieś jacyś szczęśliwcy mogą się nasycać swieżemi, rumianemi „ko-sa“, pieczoną wieprzowiną z czosnkiem, sałatą z fasoli, kapusty i zimnego mięsa, obficie polaną oliwą i ostrą, brunatną soją. Tak — tego już nie widziało się oddawna na całej rozciągłości Czapei! Właściciele karczm i jadłodajni, obawiając się napadów głodnych tłumów, przewalających się chodnikami i jezdnią, nie otwierali okiennic ani drzwi, wpuszczając do wnętrzy swych przedsiębiorstw tylko znanych im osobiście klientów, ograniczywszy się do najskromniejszego i, co w tych warunkach było najniezbędniejsze, — nieuchwytnego dla powonienia jadłospisu, przygotowując wyłącznie dania gotowane jak: mięso baranie, ryby, ryż, jarzyny i zaparzane na parze — „mento“, unikając wszelkich ostrych i wonnych przypraw, jak: pieprz, ocet na grzybach, pietruszka i inne korzenie, nadające kuchni chińskiej właściwy jej „bukiet“.
Na każdym kroku spotykając ponure, ciemne