Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/206

Ta strona została przepisana.

i znaleźć wreszcie jakieś wyjście. Tymczasem za każdym razem, ledwie zaczynał grupować wszystkie okoliczności i wysnuwać z nich wnioski, do prądu jego myśli, niby niesforne, zrywające się znienacka ruczaje, wtargać poczynały jakieś chaotyczne odłamki wspomnień, mgliste i bezładne marzenia, jakieś przebłyski coraz bardziej obłędnej nadziei, odtwarzającej przed nim fantastyczne niemal obrazy, z których ani jeden wszakże nie miał nic wspólnego z podświadomie w takich chwilach odczuwaną męką głodu. Nie mógł o niczem długo myśleć, nużyło go to i powodowało nieład psychiczny.
— Źle ze mną — myślał, leżąc w łóżku, — zaczynają się już pewne zaburzenia mózgowe... Czytałem niegdyś, że długa głodówka wywołuje podobne zjawiska... przecież nie jadłem już ośmnaście dni, chociaż i przedtem odżywiałem się zbyt... higjenicznie. Trzy obiady tygodniowo, a pozatem — „sucha“ niedziela i „półsuche“ trzy dni, kiedy zabijałem uczucie głodu — szczyptą suchego ryżu, coprawda, idealnie zato przeżutego, lub kilkoma orzechami — soja... Musiałem być już znacznie wyczerpany i osłabiony, a te prawie trzy tygodnie zupełnej głodówki...
Westchnął, przypomniawszy sobie trochę krótszy okres „ascetycznego postu“ w Petersburgu. Wydało mu się, że wtedy czuł się znacznie lepiej. Zapewne dlatego, że, błąkając się po mieście, stawał od czasu do czasu przed oknami sklepów i przyglądał się artykułom żywnościowym — pieczywu, kiełbasom, rybom wędzonym i ogromnym, ciemnozielonym arbuzom o czerwonym, soczystym miąższu. Oglądał te specjały z niezwykłem zainteresowaniem, w najdrobniejszych szczegółach, jakgdyby widząc je po raz