Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/208

Ta strona została przepisana.

w płótno, blaszanki z konserwami, ogromne, świeże ryby morskie, białe i rumiane pieczywo, złocisto-różowe banany i długie, wonne melony kantońskie? — pomyślał nagle Wagin i straszliwy, skręcający wnętrzności ból zmusił go jęknąć cicho i skulić się pod kocem, podginając kolana aż pod brodę. W tej pozycji poczuł się lepiej i marzył o tem, aby mógł usnąć nareszcie, gdyż od trzech dni ostatnich oka nie zmrużył, niepokojony i podrażniany przez kalejdoskop różnych myśli, najczęściej urwanych, nielogicznych, nie mających żadnego związku z tem, co go gnębiło. Nagłe przypomniał sobie słyszane za ścianą skargi Ludmiły na policję szanchajską, kontrolującą jej przepustkę i czyniącą różne trudności. Coś, jakaś jedna myśl, może jedno tylko słowo z opowiadania dziewczyny utkwiło mu w mózgu, ale odrazu zawieruszyło się gdzieś bez śladu. Długo wytężał pamięć, szepcąc coś sobie pod nosem, usiłował słowo po słowie odtworzyć wszystko, na co żaliła się matce Ludmiła, marszczył czoło i zaciskał szczęki, ale nie był w stanie przypomnieć sobie czegoś, co raptem stało się dla niego jakgdyby celem życia. Leżał, wpatrzony gorejącemi oczyma w mrok, i próżno usiłował przerzucić most przez niepokojącą go wyrwę w pamięci. Nie spostrzegł nawet, że do pokoju zaczęła się zakradać mętna szarość przedświtu, że ktoś, szurgając nogami po żwirze, przeszedł przez podwórko. Oprzytomniał dopiero wtedy, gdy za ścianą rozległy się ciche głosy sąsiadek, a po chwili plusk wody i brzęk miednicy.
— Mamo, — posłyszał cichy szept Ludmiły, — postaraj się wypytać Wagina, co mu jest? Wracając wczoraj z biura, spotkałam go. Szedł zamyślony i nie