Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/220

Ta strona została przepisana.

chu, upstrzonego licznemi szyldami. Patrząc w ślad za nią, wzdrygnął się cały, uprzytomniwszy sobie, że w takiej sytuacji, w jakiej sam znajdował się wczoraj, mogły również znaleźć się Ludmiła i jej matka — dwie bezbronne, tęskne kobiety, zawsze pracowite i milczące jak mrówki. Ta myśl wydała mu się potworną. Wzdrygnął się raz jeszcze i całą siłą woli zagłuszył nagły strach, w zimnych kleszczach trzymający jego serce.
Fen-Czien przyjął Wagina niezwłocznie i łamaną angielszczyzną długo wypytywał go o to, co się dzieje za murami chińskiego miasta, czy wielu już zarejestrowano chorych na dżumę i czy nie mnożą się napady głodnej ludności na domy kupców i większe warsztaty. Wagin uspokoił Chińczyka i wręczył mu list Czenga. Czytanie trwało bardzo długo, a jeszcze dłużej kaligrafowanie, a raczej „rysowanie“ odpowiedzi na pismo i wypełnianie czeku na filję banku Tung-Lu w Czapei. Dopiero wtedy poważny, niezmiernie ugrzeczniony Fen-Czien począł żegnać interesanta, wyrażając radość, że jego czcigodny przyjaciel zdołał sobie pozyskać tak wybitnie zdolnego i pięknie ułożonego współpracownika. Nie uszła uwagi Wagina okoliczność, że kupiec ani słowem nie zdradził się z tem, iż jest dokładnie poinformowany o rodzaju przedsiębiorstwa czcigodnego Czeng-Si.
— Nie łatwe to zadanie z takim wyrobionym, spokojnym i przebiegłym narodem dojść do przyjaznego i szczerego porozumienia! — myślał Wagin, przyglądając się uśmiechniętej, lisiej twarzy starego, opasłego Chińczyka i żegnając go.