Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/227

Ta strona została przepisana.

Chińczyk jednak, widocznie, wyczuł ukrytą ironję w głosie klienta, gdyż spojrzał na niego pytająco a po chwili wzrok jego pobiegł ku beznadziejnie zakurzonym tomom Encyklopedji Brytyjskiej, butwiejącej na niedosiężnej półce „reprezentacyjnej“ bibljoteki. Na tem utknął pierwszy, nieskończenie długi akt zabiegów Wagina o posadę. Akt drugi miał również długi przebieg, różniąc się od poprzedniego stosowaniem charakterystycznych chwytów taktyki chińskiej. Pan Liao-Kaj-Fan, wysadzając się na komplimenty, uznanie i zachwyty, sypiąc uśmiechami i dowcipami, nie dawał się sprowadzić na drogę stanowczej odpowiedzi. Ślizgał się dokoła ważnych warunków wynagrodzenia za pracę, wywijał się jak węgorz, proponował odroczenie odpowiedzi do jutra, motywując to brakiem upoważnienia do osobistej decyzji, a gdy Wagin stanowczym głosem, spokojnie patrząc na prezesa, oznajmił, że albo wyjdzie dziś jeszcze z podpisaną umową, albo też nie będzie już nigdy oglądał tak sympatycznego oblicza największego w Chinach potentata prasowego, zaczął znowu uciekać się do wymijających, mglistych odpowiedzi, zwlekał, namyślał się, siedząc w sztywnej pozie w fotelu, aby tylko wygrać na czasie i znużyć petenta, prowadził rozmowy telefoniczne, wychodził z gabinetu pod pozorem narady z kolegami i powracał skupiony i tajemniczy, chociaż Sergjusz nie wątpił, że Chińczyk z nikim o jego sprawie nie mówił. Spokój i stanowczość Wagina działały na nerwy prezesa i wreszcie zgnębiły go. Wzdychając i pojękując, szeptem wymienił śmiesznie niską sumę honorarjum tygodniowego i zatopił niespokojnie pytające oczy w zimnej twarzy siedzącego przed nim kandydata.