Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/229

Ta strona została przepisana.

— Próbę odbyliśmy już w ciągu ubiegłej godziny, inna nic nie da nowego! — jeszcze bardziej sucho i obojętnie zaprotestował Sergjusz. — Pozatem pozwolę sobie zapytać, w jakiej walucie płaci pan honorarjum swoim współpracownikom?
Liao-Kaj-Fan zatrzepotał rękami, jak przerażone pisklę nieopierzonemi skrzydełkami, i zawołał z przerażeniem w głosie:
— Wymieniłem sumę — sto dolarów... chińskich!
— Ta-ak? — przeciągnął Wagin. — Przychodzę do pan prezesa bezpośrednio z biura „North China Daily News and Herald“, gdzie za nieporównanie łatwiejszą i nieodpowiedzialną pracę ofiarowano mi tę samą sumę — sto dolarów amerykańskich. Zamierzając na stałe osiedlić się w Chinach, wolę pracować w prasie krajowej, a nie cudzoziemskiej... To znaczy, że nie mógłbym się pogodzić z mniejszem wynagrodzeniem, lecz skoro koncern „Szun-Pao“ nie jest w stanie...
— Kto powiedział, że koncern nie może zapłacić? — przerwał przerażony tem ostatecznie Liao-Kaj-Fan. — Owszem gwarantujemy panu tę sumę na przeciąg sześciu miesięcy z prawem obopólnego wymówienia miesięcznego. Po pół roku ustalimy nowe warunki współpracy... Czy mam sporządzić umowę?
Wagin udał, że namyśla się jeszcze. Po chwili wydobył notesik i począł w nim szukać czegoś, aż wreszcie oznajmił, że ostateczną odpowiedź da za godzinę, gdyż musi jeszcze wstąpić do redakcji „Daily News“.
— Poco odkładać to, co możemy zakończyć odrazu! — wykrzyknął prezes. — Pan jest tak solidny