Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/232

Ta strona została przepisana.

spazmatycznym śmiechem lub płaczem, gdyż czuł, że coś go ściska za gardło, a w piersi podnosi się miękka, ciepła fala, zalewająca roztętnione serce, mocno zaciskając szczęki a jednocześnie uśmiechając się oczyma, wszedł do pierwszego napotkanego w drodze banku.
Podniósłszy pieniądze, z tym samym wyrazem na twarzy i jakgdyby zastygłym prądem radosnej myśli od chwili ostatniego uścisku dłoni prezesa „Szun-Pao“, wstąpił do dużego sklepu i kupił sobie nowe buty i dwa sztywne kołnierzyki. Załatwiwszy sprawunki, szybkim krokiem powracał ku chińskiej dzielnicy. Wylegitymowawszy się przy północnej bramie, wkrótce przeciskał się już przez tłum, wypełniający ulicę Fu-Tien-Koo. Po oddaniu listu Fen-Cziena właścicielowi palarni Sergjusz powtórzył mu ze wszelkiemi szczegółami rozmowę swoją z jego przyjacielem, poczem wpadł do Plena, który, wypaliwszy przed chwilą swoją porcję opjum, czuł się podnieconym i wesołym. Razem udali się do „Gospody 4-ch stron świata“ i, odnalazłszy Miczurina, we trójkę zjedli prosty, ale wcale niezły obiad. Miczurin, posłyszawszy o wynalezionej dla siebie posadzie, raz po raz porywał się całować Sergjusza po rękach, mrucząc przez łzy:
— Dobroczyńco... szlachetny człowieku... aniele z nieba mi zesłany...
Wagin odpowiadał mu ze śmiechem:
— Przepowiedziałem wam przecież, drogi lejtenancie, że na owej misie czumizy zrobicie lepszy business, czyli jak wymawiają to słowo Chińczycy — „pidżin“, niż starozakonny Ezaw, chociaż on, kropka