Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/238

Ta strona została przepisana.

miał się na jej widok. Smutna jej twarz złagodniała i rozpromieniła się w jednej chwili; oczy błysnęły żywemi ognikami; cała postać, zwykle opuszczona i przygarbiona, wyprostowała się, jak łodyga lotosu, dążąca ku słońcu.
Kiedy nazajutrz wyszli razem na ulicę, przed domem Jun-cho-sana Miczurin już czekał na Wagina. Stropił się bardzo, spostrzegłszy towarzyszkę przyjaciela, z zażenowaniem i zmieszaniem długo kłaniał się jej, szurgał nogami i co chwila obciągał sobie przykrótkie rękawy pożyczonego tużurka, mrucząc nadąsanym głosem:
— Wagin jest zdrajcą, bo nie uprzedził mnie, że będę miał zaszczyt towarzyszyć damie. Gdybym był wiedział, wystroiłbym się w smoking i lakierki!
— Ależ, lejtenancie, któż-to w jasny Boży dzień wkłada smok? Shoking, my dear! — śmiał się Sergjusz, widząc zakłopotanie Miczurina.
— Wiem to bez pańskich uwag! — odciął się, udając obrażonego. — Chciałem powiedzieć garnitur sportowy!
Szybko szli ku bramie, ochranianej przez patrol. Wylegitymowali się i przeszli dalej. Wagin, patrząc na Ludmiłę, spostrzegł, że była ubrana staranniej niż zwykle, a spod berecika nie wymykały się już kosmyki zaniedbanej fryzury.
— Aha! — domyślił się. — Dlatego to tak się dziś guzdrała.
Szedł obok niej, dźwigając ciężką tekę z czerwonej tektury, i mówił żartobliwie:
— Pracujemy w pokrewnych instytucjach! — Pani firma oszukuje czytelników, zalecając marne towary, nasza z lejtenantem nabiera i ogłupia opinję