Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/241

Ta strona została przepisana.

wybuchy śmiechu, a gdy jedną ręką odrzucał, niby lekką szmatę, ogromny rulon papieru, Chińczycy milkli, z podziwem i zachwytem wpatrując się w siłacza. Z równem zdumieniem i zachwytem przyglądał się robocie Miczurina stojący na uboczu prezes Liao-Kaj-Fan, nie umiejący dać sobie rady ze zgrają łobuzów, złodziejów i nicponiów, trzy razy dziennie wdzierających się na podwórze, skąd wypadali obładowani plikami pachnących farbą drukarską dzienników i z przeraźliwym, dzikim wrzaskiem mknęli ulicami Szanchaju, roznosząc sławę i utwierdzając popularność koncernu „Szun-Pao“.
Wagin spostrzegł prezesa i zbliżył się do niego, mówiąc:
— Jestem przekonany, że pan prezes ocenia należycie zdolności administracyjne mego przyjaciela?
— Istotnie, nie spodziewałem się...
— Cóż pan chce? Doświadczenie wybitnego bojowego oficera marynarki! — dorzucił Sergjusz. — Co do mnie, to melduję, że przegląd prasy przepisuje się już na maszynie i za kilka minut pójdzie do drukarni...
— Już? — zdziwił się prezes i spojrzał na zegarek. — Dopiero 11-ta, a pan już skończył.
— Mam też pewną wprawę w pracy redakcyjnej — odpowiedział Sergjusz. — Może pan potrzebuje ułożyć jakieś listy? Chętnie dopomogę, zanim nie dostarczą mi korekty i zanim nie nadejdą telegramy agencyj zagranicznych...
Liao-Kaj-Fan ucieszył się, gdyż musiał właśnie wysłać list do Francji w sprawie akredytowania nowego korespondenta „Szun-Pao“ przy Quai