Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/250

Ta strona została przepisana.

na nogach, wywlekali chorych na ulicę i rzucali na taczki. Szloch kobiet, przeraźliwe krzyki dzieci, jęki i przekleństwa mężczyzn towarzyszyły tym czynnościom sanitarnym. Jakaś stara, rozczochrana wiedźma, charcząc, wykrzykiwała straszne przekleństwa i co chwila doskakiwała do tego lub innego policjanta i czegoś żądała, wymachując czarnemi, chudemi ramionami. Gdy odepchnięto ją, rzuciła się do taczki, upadła całem ciałem na leżącego już w niej chłopaka i poczęła jazgotać, nogami broniąc się przed aresztantami. Starszy policjant, trzymając nad głową dymiącą pochodnię, zbliżył się do taczki. Czerwone blaski kopcącego płomienia padły na twarz i obnażone do pasa ciało chorego.
Wagin, zaciskając ręce, z przerażeniem mu się przyglądał. Na ciele chłopca widniały czarne plamy, z których tam i sam sączyła się ciemna krew; na opuchniętej szyi, tuż nad obojczykiem z lewej strony wystawał duży, ropiejący guz. Obojętna, tępa twarz chorego, rozpalona od gorączki, płonęła; czarne, obłędne źrenice wpatrywały się w jeden punkt, usta poruszały się z trudem.
Ktoś dotknął ramienia Wagina. Sergjusz aż drgnął. Wydało mu się bowiem, że chwycił go za ramię ten straszny upiór, którego, warcząc i wyjąc, broniła stara Chinka. Wagin obejrzał się. Obok niego stał doktór Plen. Miał pofałdowane czoło i mruczał przez zęby:
— Widzieliście? Najprawdziwszy obraz „czarnej śmierci“! Dżuma — to plaga a zarazem dobrodziejstwo dla Chin. W wieku XIV-ym w ciągu roku wytrzebiła ona 5 miljonów ludzi, ale i teraz rokrocznie wymiera setki tysięcy ludności, choć rzadko o tem