Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/253

Ta strona została przepisana.

ognisko i, wysiedliwszy mieszkańców, podpaliła kilkanaście domów.
— Ale widziałem, że za miastem również szalał pożar?... — zauważył Wagin.
Miczurin kiwnął ręką niedbale i zamruczał:
— O tem nie wolno mówić głośno! Policja spaliła szopę na cegielni.
— A co się stało z tymi tam biedakami? — zawołał Sergjusz, przypomniawszy sobie staruchę, broniącą chłopaka o czarnych plamach na piersiach i szyi.
Miczurin chrząknął tylko dyskretnie i uczynił ręką spiralny ruch... ku niebu.
— To zbrodnia! — syknął Sergjusz.
— Nie przeczę, lecz nie radzę komukolwiek opowiadać o tem — szepnął lejtenant. — Podobno zawsze tak się tu zaczyna, a dopiero potem interwenjuje cywilizacja europejska, drżąca o własną skórę... i własną kieszeń...
W redakcji Wagin został wezwany przez prezesa. Liao-Kaj-Fan przyjął go niezwykle uprzejmie, wysadził się na niezliczone i najwyszukańsze komplimenty i poczęstował herbatą.
— Winszuję panu, winszuję! — mówił. — Pańskie streszczenia głosów prasy światowej coraz częściej przedrukowują dzienniki cudzoziemskie, a nawet nasi konkurenci w Kantonie!
— Bardzo się cieszę! — odpowiedział Sergjusz. — Spokojny teraz jestem, że prezes nie żałuje swego wyboru.
— Ależ jak pan może podejrzewać nawet coś podobnego? — aż skoczył Liao-Kaj-Fan. — Jestem niezmiernie uszczęśliwiony, że mam zaszczyt i prawdziwą przyjemność korzystać z pomocy tak wyjąt-