Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/254

Ta strona została przepisana.

kowo uzdolnionego, uczonego i mądrego dżentelmena! Jeszcze coś panu powiem, ale to już w zupełnej dyskrecji! Mogę liczyć na to?
— Oczywiście! Najzupełniej!
— Rada koncernu postanowiła o dwadzieścia pięć procent podnieść pańskie wynagrodzenie po terminie pierwszej umowy. Cieszę się niezmiernie z tak sprawiedliwej oceny pańskich zasług przez nasz koncern!
— Zawdzięczałbym to wyłącznie panu prezesowi...
— Nietylko, chociaż istotnie przy każdej sposobności podkreślam nasze powodzenie, w znacznym stopniu zależne od pracy pana — odpowiedział Liao-Kaj-Fan. — Naprzykład pański niedzielny przegląd prasy moskiewskiej wywołał sensację, gdyż umie pan czytać pomiędzy wierszami, a przypuszczenia i przepowiednie pana zawsze się sprawdzają. Ten ostatni artykuł pana zaniepokoił nawet poselstwo bolszewickie, skąd telefonowano do mnie z Pekinu, wypytując o tak wspaniale poinformowanego współpracownika! — zarechotał prezes, mrużąc chytre oczy.
— I cóż — podał im pan moje nazwisko? — z zupełnym spokojem zapytał Wagin.
Lioa-Kaj-Fan aż odrzucił się na oparcie fotelu i zamachał rękami, śmiejąc się głośno.
— Albo się jest dziennikarzem, albo się nim nie jest! Nic nie dowiedzieli się ode mnie czerwoni dyplomaci! O nic! — zawołał z dumą żółty dżentelmen.
— Postąpił pan prezes względem mnie zupełnie „fair“, ale wiemy, że wyjaśnienie tego „sekretu poliszynela“ nie jest rzeczą trudną, a zatem nazwi-