zadżumionego... Ustalono, że zabrnął z naszej dzielnicy... Podobno wieczorem zbierze się rada municypalna z udziałem wszystkich konsulów...
— Fiu-ut — źle! — gwizdnął Sergjusz. — Musimy wnet zmiatać, bo to — nie żarty, gdy nas poddadzą surowym przepisom kwarantanny! Ach, ten Miczurin! Guzdra się i nie wychodzi...
Do chodnika, na którym stali, podjechała taksówka. Wyskoczył z niej Chińczyk-reporter i, spostrzegłszy Wagina, zawołał:
— Dżuma w Czapei! Rada miejska dziś jeszcze ogłosi kwarantannę! Biegnę do redakcji, żeby zdążyli wypuścić dodatek nadzwyczajny. Mam już cały plan walki z epidemją, który będzie dziś uchwalony...
Wagin, pozostawiwszy Ludmiłę, odnalazł Miczurina. Lejtenant nie mógł wyjść, gdyż zmuszony był czekać na wypuszczenie dodatku i na rozdanie go sprzedawcom ulicznym. Objaśnił tylko przyjaciela, które z jego rzeczy ma zabrać, i — pozostał.
Około godziny dziesiątej wszyscy zebrali się w pokoiku pań już na nowem mieszkaniu. Pani Somowa była wzruszona, przekonawszy się, że Wagin i Miczurin pomyśleli o wszystkiem. Na stoliku przy oknie stał „primus“, parę rondelków aluminjowych, i niezbędne naczynia na cztery osoby.
Dziękowała im, ale Wagin machnął ręką i, wybuchając śmiechem, powiedział:
— Niech się pani nie wymiguje podziękowaniami! A gdzie kolacja? Przecież nic jeszcze nie jedliśmy! W tem zawiniątku znajdzie pani jajka, kiełbaski, sól, masło, chleb i pomidory, a w tamtem — herbatę i cukier. Nie wiem, czy to wszystko jest dobre, gdyż kupował mi to boy redakcyjny, ale od biedy zjemy
Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/258
Ta strona została przepisana.