Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/264

Ta strona została przepisana.

nego razu nawet pochwyciła siebie na tem, że ze strachem myśli o powrocie do domku Jun-cho-sana. Przejęta swoją rolą i podświadomie uradowana odżywającą w niej chęcią do życia, co było podobne do cichej, łagodnej radości rekonwalescenta po ciężkiej chorobie, nie spostrzegła pani Somowa zmian w wewnętrznym świecie Ludmiły. Cieszyło ją wprawdzie, że córka zaczęła bardziej zwracać uwagę na swój wygląd i że czasami śmiała się wesoło. Objaśniała to jednak szczęśliwą okolicznością podwyżki pensji Ludmiły, wpływem naturalnego komizmu Miczurina i ciętym dowcipem Sergjusza. Jednak najważniejsza okoliczność uszła jej uwadze. Pani Somowa nie spostrzegła, że, przychodząc do domu, Ludmiła przy wejściu przyjaciół, bacznie z jakimś nieznanem przedtem na jej twarzy ciepłym wyrazem ogarniała spojrzeniem Wagina, a gdy wszyscy śmiali się, słuchając gawędy lejtenanta, ona ni to z uporem, ni to z trwogą wciąż szukała czegoś na spokojnej twarzy Sergjusza, nieznacznie śledząc jej grę i zmieniający się wyraz jego oczu.
Nietylko jednak pani Somowa, ale i sam Wagin nie zauważył tej zmiany. Zato spojrzenia Ludmiły i to jej jakgdyby niecierpliwe lub trwożne oczekiwanie pochwycił roześmiany zawsze i niby beztroski Miczurin. Pochwycił i — zasmucił się. Odczuwając tępą, niejasną gorycz, na krótki zresztą czas stawał się milczący i dziwnie zamyślony. Pewnego wieczora, leżąc już, zwrócił twarz ku czytającemu w łóżku Waginowi i rzucił:
— Czasem zdaje mi się, że zrobiłem fatalne głupstwo, poczęstowawszy was czumizą, gdyście umierali z głodu...