Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/296

Ta strona została przepisana.

i Karszwili — świadczyły o gruzińskiem pochodzeniu tych smukłych, zdumiewająco cienkich w pasie, co chwila wybuchających głośnym, prawdziwie „końskim“ śmieciłem synów Kaukazu.
Pani Katarzyna, którą generałowa z miejsca poczęła nazywać „złocistą Katiuszą“, ponieważ zapłonęła odrazu niepojętą do niej sympatją, — malutka, bez zarzutu zbudowana kobietka, o bujnej koronie naturalnie złocistych włosów, wielkich, niebieskich oczach niewinnego dziecka i prześlicznej buzi — świeżej i różowej, okazała się światową, wesołą i dowcipną towarzyszką. Szczebiotała bez przerwy, przekomarzała się ze swymi, jak nazywała Gruzinów, „satelitami“, dowcipkowała i w międzyczasie wtrącała autobiograficzne szczególiki i żartobliwe informacje o sobie, Leopadzem i Karszwilim.
— W Chinach jesteśmy już od dwuch miesięcy, — gaworzyła milutko „złocista Katiusza“, — ale „satelici“, którym mój mąż — naczelny inżynier kolei syberyjskiej — oddał mię pod opiekę, zawieźli mnie do Tientsinu i ukrywali przed ludźmi. Obaj są odważnymi rotmistrzami z dzikiej dywizji wielkiego księcia Michała, ale głowy mają... (tu uczyniła rączką nieokreślony ruch w powietrzu)... do konnej jazdy. Byli przekonani, słowo daję, — że Tientsin jest stolicą Afryki i że mieszkają w niej... czerwonoskórzy Indjanie! Cha-cha-cha!
Leopadze, rycząc na całe gardło, usiłował coś powiedzieć, ale Katiusza zamachała na niego rączkami i tupnęła nóżką.
— Gogio, ani słówka, bo będzie skandal! — zawołała. — Czy pan znowu zapomniał o rozkazie: „jeżeli pan chcesz mówić ze mną, to przedewszystkiem —