Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/299

Ta strona została przepisana.

Powiadam pani — żadnego wypadku... i, jak kochana generałowa zauważyła zapewne, ocaliłam wszystkie klejnoty — jedyne pamiątki (Wcale porządne pamiątki! — zgodziła się w duchu pani Ostapowa), jedyne po moim najdroższym Maciejku! Wszystko to zawdzięczam opiekunom i obrońcom mojej cnoty, mienia i życia, tym oto — Leopadze i Karszwili! Gdyby nie oni, gdyby nie oni... coby się ze mną stało?
Wydeklamowała to z patosem, a Gruzini w tak, zda się, niestosownym momencie ryknęli głośnym śmiechem.
— Hm... — miarkowała generałowa. — Coś w tem jest, ale co? Szczwane to, widać, lisy, no, ale i nie takich tu widziano... Obaczymy! Najważniejsze z tego wszystkiego, że mają pieniądze...
I zaczęła gorąco namawiać »Katiuszę«, żeby zamieszkała w „Wołdze“, gdzie będzie miała kulturalne, swojskie otoczenie i prawdziwie matczyną opiekę.
— Przecież, jeżeli chcecie państwo rozejrzeć się po Szanchaju, — kusiła, — to któż go wam lepiej sprezentuje niż mój wypróbowany przyjaciel — mecenas Lubicz i moja córka — Marta?! Panowie Leopadze i Karszwili znajdą też u nas przemiłe towarzystwo i spokój do pracy!
Gogio i Juro przy tych słowach zarżeli jak argamaki, a Katiusza zawołała, z trudem powstrzymując śmiech:
— A to dopiero droga pani utrafiła: Moje „dżigity“, i — spokój? Oni przez cztery miesiące podróży tak się zatruli spokojem, że teraz chcą szaleć!
— I to da się zrobić! — szła na wszystko właścicielka pensjonatu, zapomniawszy z kretesem pompa-