Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/30

Ta strona została przepisana.

oprawie rogowej, spytał łamaną angielszczyzną:
— Czego życzy sobie wielce czcigodny cudzoziemiec?
— Chciałbym wiedzieć, czy tu mieszka pani Wiera Somowa? — spytał Wagin.
Chińczyk zaczął trząść głową i bełkotać:
— Tak, tak! Mieszka na podwórku, w bardzo pięknym domku!
Sergjusz przeszedł sień, pod pułap wypchaną worami z soją i skrzyniami z olejem bobowym, i przez przeciwległe drzwi wydostał się na podwórko, malutkie, czyste, po bokach obsadzone niskiemi krzaczkami herbacianemi; w środku jego na tle grubej warstwy żwiru, bił w oczy okrągły klomb, pełen jakichś jesiennych, fioletowych kwiatów i podobnych do kling szabel liści irysowych. Na końcu podwórza stał schludny domek o trzech rozsuwanych okienkach, z ganeczkiem o cienkich, rzeźbionych filarach i wymyślnym daszku z rynnami w kształcie głów żórawi.
— Tu dawniej miał mieszkanie syn mój — mówił Chińczyk, — ale odnająłem je teraz czcigodnej pani...
Na odgłos kroków idących ludzi, drzwi otworzyły się. Na ganeczek wyszła bardzo dostojna, siwa już dama i spytała po angielsku:
— Czy pan z ogłoszenia? Szuka pan pokoju?
— Tak jest! — odparł po rosyjsku Wagin, zdejmując kapelusz. — Czy mógłbym obejrzeć lokal?
Pani Somowa ruchem ręki zaprosiła go do wnętrza domku.
W małej izdebce z żelaznem łóżkiem, jednym stołem, umywalką i trzema krzesełkami usiedli i patrzyli na siebie tym dziwnie ostrym wzrokiem, jakim