udział monarchiści chińscy, muzułmanie hinduscy i kto wie, czy nie Japończycy nawet... — odpowiedział Plen i, spojrzawszy na Sergjusza, dodał półgłosem:
— Pułkownik, o ile mi się zdaje, będzie starał się wciągnąć pana do tej roboty...
Wagin uśmiechnął się i mruknął:
— Napomykał mi coś o tem... Cóż, jeżeli będzie to praca nie gorzej opłacana niż u mego Liao-Kaj-Fana, przyjmę ją chętnie. Bądź co bądź będzie się coś robiło dla przyszłości...
— Dla zwalczenia czerwonego teroru motłochu! — syknął Plen, patrząc na niego jakimś niezwykle pałającym wzrokiem. Nagle, zwracając się do Miczurina, spytał go surowym tonem:
— A wy, czy też przyłączycie się do tej sprawy?
Lejtenant opuścił głowę na piersi i milczał.
— Mówcie! — nalegał Plen.
Miczurin jednak długo się nie odzywał. Nie było to wszakże milczenie potrzebne mu do namysłu nad odpowiedzią, lecz raczej cierpienie, że ktoś zmusza go do zmiany tego, co uważał teraz za najwyższe niemal dla siebie szczęście — zabezpieczony kąt i kawał chleba, normalne życie człowieka z kulturalnej sfery i możność codziennego widywania Ludmiły. Wreszcie potrząsnął głową i wzdrygnął się od stóp do głów:
— Nie! — rzucił złym głosem. — Nie namówicie mnie na żadne hece, na żadne nowe wojny! Dosyć namordowałem się i ledwom nie zginął z kretesem w tem brudnem mrowisku, gdyby... nie Wagin...
Rozpaczliwym ruchem przyciskając pięści do czoła, wybuchnął:
Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/346
Ta strona została przepisana.