Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/348

Ta strona została przepisana.

— Tak! tak! Pozostanę! pozostanę tu! — znowu się unosząc, wysokim falsetem krzyknął Miczurin. — Ja wiem, że wy, Wagin, chcielibyście, żeby mnie gdzieś wysłano daleko — daleko, a jeszcze lepiej, by mnie tam zakatrupiono... Ja wszystko wiem, wszystko czuję!
Doktór Plen bystro spojrzał na niego i niespokojny wzrok swój skierował na Sergjusza. Ten jednak, nie zmieniając pozy i wyrazu twarzy, zimnemi oczami spoglądał spokojnie na Plena i na lejtenanta, miotającego się po laboratorjum.
— O-o-o, to aż tak? — przeciągnął wreszcie. — Nigdybym się tego po was nie spodziewał! Uspokójcie się, kochany przyjacielu, uspokójcie się! Przypomnijcie sobie com już raz wam powiedział w swoim pokoju na Fu-Tien-Koo! Było to jeszcze przed wybuchem dżumy. Powiedziałem wam wtedy, że możecie zawsze liczyć na mnie...
Miczurin zatrzymał się przed nim. Rozstawiwszy nogi i pochyliwszy ku niemu swe potężne ciało, wbił oczy w źrenice Wagina. Sergjusz coś dojrzał we wzroku lejtenanta, bo namarszczył czoło i drapieżnie odrzucił głowę wtył.
— Tak powiedziałem wam tego wieczora, — ciągnął dalej, — a teraz dodam, że jeżeli nie wierzycie mi i choć jeden ruch uczynicie przeciwko mnie — biada wam, lejtenancie Miczurin! Unieszkodliwię was, bo tu nie chodzi już o mnie, ale o...
Machnął ręką i niecierpliwie szepnął:
— Wiecie kogo mam na myśli...
Doktór Plen bacznie przyglądał się obu przyjaciołom, ale w jego oczach miotało się już, szukając ostatecznego łożyska, nagłe zrozumienie. Już do-