Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/43

Ta strona została przepisana.

— Ha! Słynę, jako magik, w arkanach szulerki... Nie? nie potrzebuje pan tego? Próbowałem nie bez pewnego powodzenia rzemiosła włamywacza. Znawcy twierdzą, że mam genjalne zdolności mechanika i że ginie we mnie... wielki wynalazca... Umiem też znakomicie naśladować każde pismo... Potrafię podrobić podpis gubernatora Banku Angielskiego i mr. Vanderbildta... Nie? Nie fasonuje to panu?... Jakiś mocno wymagający z pana facet! Tyle talentów rzucam panu pod nogi, a pan wciąż nosem kręci!... Umiem być wiernym i oddanym pomocnikiem i wspólnikiem w każdem, najbardziej szalonem nawet przedsięwzięciu... Ręczę za to słowem oficerskiem! Umiem być wdzięczny. Ba, nawet dla swego teraźniejszego chlebodawcy czuję wdzięczność, choć ten żółty wyga woła na mnie, jak na psa: „Tshao, ty — rosyjska świnio!“ Nauczyłem się już puszczać takie drobne zgrzyty mimo uszu... Bądź co bądź ciepły kąt, jaka-taka strawa, wódka a nieraz to i parę groszy się zarobi... Zdarza się to wtedy, gdy zajdzie potrzeba ukryć jakiegoś gościa, zakatrupionego w naszej „Gospodzie“ albo też... Zresztą nie może to pana interesować...
W ochrypłym głosie Miczurina poprzez ogólny ton szyderstwa przebijać się poczęły jakieś nuty goryczy. Wagin uświadomił sobie nagle, że ciągnie go coś do tego rozbitka życiowego, pozbawionego, zda się, wszystkich cech człowieka cywilizowanego. Był to pociąg poniekąd uczuciowy a zarazem instynktownie wyrozumowany, oparty na przeświadczeniu, że ów pijany, bezczelny drab jest mu potrzebny i że w jego życiu odegra on jakąś rolę.