Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/45

Ta strona została przepisana.

nął się mimowoli, i przypomniawszy sobie pewien wypadek w Moskwie, gdy ukrywał się przed patrolami czerwonej gwardji bolszewickiej. Wszyscy inni — przypadkowi towarzysze tej nocy, dostawszy się do sutereny, uspokoili się odrazu. Kryjówka wydawała im się pewną. Ktoby tam szukał po suterenach oficyny w czwartem podwórzu, zastawionem wozami i dużemi skrzyniami? On zaś, rozejrzawszy się dokładnie, wynalazł jakiś otwór w murze. Przez niego przedostał się do kanałów ogrzewania centralnego... Tej samej nocy w suterenie na czwartem podwórzu marynarze-bolszewicy powystrzelali wszystkich ukrywających się w niej „wrogów proletarjatu“. Jedynie Wagin wyszedł cało i zniknął jak kamfora, a przecież o niego to właśnie chodziło czerwonej milicji proletarjackiej. Na to wspomnienie uśmiechnął się raz jeszcze i rozejrzał się wokół. Na ogromnej przestrzeni ciągnęły się grzędy. Sterczały i chybotały na wietrze jakieś suche, sczerniałe badyle, zalatywała ckliwa woń gnijącej kapusty; świnie ryjami przewracały miękką ziemię, szukając ziemniaków, rzodkwi i marchwi, pozostawionych przez ogrodników. W oddali stał z podwiniętym ogonem biały, widocznie, głodny pies i, wyciągnąwszy szyję, wył przeciągle. Długiemi rzędami ciągnęły się wszędzie kupy nawozu i liści kapuścianych, przygotowanych do spalenia. W oddali widniały czarne, dziurawe strzechy prawie zburzonych, walących się już szop. Rozwarte naoścież drzwi z hałasem uderzały o framugę i ścianę, miotając się za każdym silniejszym podmuchem wiatru. Ktoś wyjrzał z czarnego wnętrza szopy, ale, spostrzegłszy nieznajomego, cofnął się szybko w głąb budynku.