Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/63

Ta strona została przepisana.

dążąca do małżonka współczesna, przedsiębiorcza Penelopa i... ach, wielki Boże, ileż to już razy ożywali nieboszczycy i powracali w objęcia żon, które zaznały już prawnych objęć nowych małżonków! Ostrożność i czujność były przeto ze wszech miar wskazane, więc pani Marja Ostapowa udawała, że nie spostrzega zmiennych odcieni w pięknych jeszcze i wyrazistych oczach Lubicza i nie bierze na swój karb jego westchnień, nagłego smutku lub zdenerwowania. Co do obecnego jego życia i konduity — miała o nim zupełnie zadowalające informacje. Żył, jak inni, z dnia na dzień, z przypadkowych zarobków, w innych czasach, być może, niezupełnie... all right (pani Ostapowa wyrobiła już sobie na tułaczce dość tolerancyjny żargon!). Lubicz po przybyciu do Szanchaju osiągnął pewien rozgłos, jako zręczny doradca pokątny, umiejący wyciągać rodaków z niebywale nieraz zawiłych sytuacyj, organizować skrupulatnie i pomysłowo wyreżyserowaną trupę świadków, ustalać niemożliwe, zda się, alibi i zbijać z tropu władze śledcze i policję.
— A la guerre, comme à la guerre! — myślała pani Marja, ożywiając w swej pamięci ostatnią rozmowę lub przypadkowe spotkanie z adwokatem, dobrze grającym rolę zakochanego.
Czuła zresztą dla Lubicza wdzięczność podwójną. Zaczęło się to jeszcze za życia generała, gdy to policja chińska, nasłana przez konsulat angielski na ich willę, przyparła Ostapowych do muru, oskarżając ich o ukrywanie fałszerza. Trudno było istotnie przypuszczać, żeby w pensjonacie nie zauważono tajemniczej maszynki drukarskiej i nie słyszano jej stuku podczas fabrykacji nowiutkich sturublówek z por-