Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/70

Ta strona została przepisana.

tak bardzo rozległe stosunki w Petersburgu, mógł nie słyszeć o Waginie, to mi się wprost w głowie nie mieści i budzi podejrzenia, że albo pan stracił pamięć, albo... całe to gadanie o stolicy i pańskich znajomościach w najwyższych sferach jest pospolitą bujdą i blagą.
Wszyscy wiedzieli oddawna o niechęci, którą żywił chory żandarm do adwokata, i przyzwyczaili się już do ciągłych jego docinków, ale, mimo to, tym razem powiedzenie Klimowa przekraczało wszelką miarę i zakrawało już na obelgę.
Zrozumiała to też natychmiast pani Ostapowa i surowym, niedopuszczającym żadnego sprzeciwu głosem zaczęła swój sakramentalny frazes, druzgocący, jak wszystkim się wydawało, niestosownie i niekulturalnie zachowującego się gościa:
— Pewnego razu, kiedy z nieboszczykiem mężem byliśmy na przyjęciu u ich cesarskich mości w Carskiem Siole...
Klimów chrząknął niecierpliwie i, nie zwracając już uwagi na adwokata, zatrzymał na generałowej ostry, szyderczy wzrok wypłowiałych oczu w czerwonych obwódkach przypuchniętych powiek.
Zwracając się do niej, powiedział ze śmiechem:
— Właśnie... właśnie!... Carskie Sioło... Wagin ma bezpośredni z niem związek!
— O czem pan mówi, rotmistrzu? — spytała mimowoli zaciekawiona pani Ostapowa, ale w tej samej chwili wstała z kanapy i skierowała się ku drzwiom, aby przywitać wchodzącą panią Somową i jej córkę.
— Trafiacie panie na ciekawą rozmowę — powiedziała śpiewnym głosem. — Czem mogę służyć?