Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/77

Ta strona została przepisana.

rodzinne, społeczne, towarzyskie i religijne. Ludmiła wiedziała o tem wszystkiem, milczała więc, nie podnosząc oczu na matkę.
— No, widzisz, kochanie moje, no, widzisz, że nie jest tak źle — szeptała pani Somowa. — Taki czcigodny i poważny człowiek, jak Ableuchow, znalazł przecież usprawiedliwienie dla Wagina!
Dziewczyna mocniej zacisnęła palce i skulona poczęła małemi łykami pić herbatę. Matka uspokoiła się i z wdzięcznością spojrzała na ciemną, pochyloną nad stołem głowę córki. Ucieszyła się, gdy do Ludmiły zbliżyła się Marta Ostapowa.
— Jak ci się powodzi, Ludo? — spytała piękna panienka obojętnym głosem, jednocześnie szukając wzrokiem młodego docenta.
Panna Somowa obejrzała się na nią i odparła:
— Nic się nie zmieniło! Pracuję w biurze ogłoszeń „Henry Weffers and Co“. Robię wycinki ze wszystkich gazet angielskich i amerykańskich. Znam już napamięć firmy eksportowe całego świata, rejsy statków, taryfy celne i przewozowe...
— I wszystko to za pięć dolarów tygodniowo? — uśmiechnęła się Marta.
— Za cztery, — poprawiła ją Ludmiła. — Cztery dolary tygodniowo za ośm godzin pracy biurowej. Ależ jestem bardzo zadowolona! Zarobek dzienny i stosunek szefów i kolegów do mnie — dobry.
— Jeszczeby miało być inaczej? — oburzyła się Marta. — Gdzieżby za te grosze znaleźli ci żydowscy Yankesi taką inteligentną i sumienną pracownicę? Oni to wiedzą! Znam ja te rekiny... Sami łajdaczą się po Carltonach lub na Creek‘u a ty ślęczysz