Wagin, ujrzawszy wchodzącego gościa, skrzywił usta drapieżnie, ale wnet poczuł, jak zerwało się w nim serce i z zawrotną szybkością padać poczęło, pozostawiając w piersi pustkę, strach i rozpaczliwą zawziętość.
Poznał gościa. Ba — znał go oddawna, może, już od roku albo i dłużej.
Ten łysy człowiek o czarnych, biegających oczach, wyzierających chciwie z pod nabrzmiałych i zaczerwienionych powiek, o wydatnych, zawsze wilgotnych wargach i odstających uszach nietoperza, pętał się za nim wszędzie — od Petersburga do Archangielska i przez całą Syberję aż do Władywostoku. W oczach jego — załzawionych i niespokojnych — Wagin widział śmierć. Człowiek ten w ciągu ostatnich kilku miesięcy zmienił go w ścigane i coraz bardziej osaczane zwierzę, zmuszane do ciągłej ucieczki, męczącego ukrywania się i czuwania w dzień i w nocy. On-to doprowadził go do rozpaczy i ostatecznego znużenia, aż Wagin zmuszony był przejść do ataku i na własną już rękę rozpoczął polowanie na tego człowieka o setce imion i nazwisk. Postanowił go zgładzić, aby nie być straconym. Ta walka trwała