Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - I.djvu/95

Ta strona została przepisana.

cili? Przecież od nas do najbliższej osady będzie z pół dnia drogi?!...
Wtedy to Wagin zmyślił coś takiego, co najsilniej podziałać mogło na proste umysły gospodarzy. Opowiedział im, że jest mnichem, który bronił domu Bożego w klasztorze Wałaamskim przed bezbożnymi bolszewikami, Żydami, Łotyszami i Chińczykami, którzy teraz panują w Rosji i ścigają go. Po krótkiej naradzie z Waginem, smolarz i jego żona zaczęli działać. Skrzyknęli sąsiednich smolarzy, łowców tunguskich, kryjących się w puszczy zbiegów więziennych i urządzili zasadzkę. Dziesięciu żołnierzy, przyprowadzonych przez szpiega, zginęło, padło też kilku ludzi leśnych, a uciekającego wroga swego, biegnącego brzegiem potoku, postrzelił sam Wagin i z radością spostrzegł, jak, wpadając w nurt, plusnęło ciało zabitego i popłynęło.
Po zgładzeniu swego prześladowcy mógł już spokojniej ruszyć dalej ku wschodowi. W tydzień później od przypadkowego znajomego dowiedział się, że oddział czerwonych jeźdźców powystrzelał wszystkich smolarzy i spotkanych w puszczy ludzi i podpalił las. Za to właśnie, że, broniąc swego życia, świadomie narażał na śmierć ludzi uczciwego i dobrego serca, za to pogardzał sobą i coraz płomienniej nienawidził człowieka o biegających, chwytnych oczach, skradającym się krokiem wchodzącego teraz do jego pokoiku.
Wagin szybkim ruchem stanął za nim i spostrzegł pytające spojrzenie zdumionej pani Somowej. W głębi ciemnej sieni na chwilę zamajaczyły też przed nim oczy Ludmiły. Uśmiechnął się do nich z przymusem i powiedział: