Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/101

Ta strona została przepisana.

— Naród ten zapewne z tego powodu nie lubi wojny. Woli nawet dostać w skórę i czekać, aż broń przeciwnika zardzewieje i stanie się nieużyteczną. Nic to nie znaczy, że trzeba zachować cierpliwość przez długie lata, nawet stulecia! Naród się doczeka i zemstę wywrze rękami przyszłych pokoleń! Słyszałem nieraz, że podobno jedynie w Chinach wojsko nie cieszy się miłością ogółu. Zapewniano mnie, że przyczyna tego zjawiska jest zrozumiała. Chiny nie miały nigdy armji narodowej i stałej, zato cisnęły je oddziały zbrojne dynastji najeźdźców jak też tyranizujących i wyzyskujących ludność mandarynów. Panoszyły się tu często i gwałty czyniły wojska wrogów zewnętrznych. Nie mogło to istotnie wzbudzać szczególnej sympatji do stanu wojskowego, tem bardziej, że i wojska chińskie, werbowane zwykle z różnych mętów i biedoty, po rozpuszczeniu ich, stawały się maruderami i długo trudniły się bandytyzmem, zanim nie wyłapano swawolnego żołdactwa i nie oddano w ręce katów. Zrozumie pan, że sprawy, związane z wojną, najmniej pociągają ku sobie spokojnych Chińczyków. Musiał się pan zresztą sam przekonać o tem, chociażby dziś jeszcze w „mieście mężczyzn“. Nawet zaufany ministrów i generałów — Hung-Wu, skoro tylko oznajmił, że pan szuka tragarzy do przenoszenia broni, spotkał się ze sprzeciwem. Takie to właśnie cechy usposobienia Chińczyków spowodowały znane tu zjawisko istnienia uświęconej tradycji kasty bandytów. Przeciwko nim nikt się nawet nie broni; wypłacają im cierpliwie okup, a nawet korzystają z ich pomocy... Chińczycy — to dziwny, tajemniczy naród, drogi panie! Zapewne niegdyś tak ich przerażono i przyciśnięto, że w duszach pozostały tylko