Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/103

Ta strona została przepisana.

nędza nie do opisania, wzmagający się, powiedziałbym, milczący „sabotaż“ całego narodu, broniącego się biernością, a nie mającego nic wspólnego ani z europeizowanymi liberałami i radykałami, ani tem bardziej — ze spekulatorami od sławetnego nacjonalizmu i podżegaczami do wojny. Północni Chińczycy mruczą z pogardą: „Wszystko, co nowe i hałaśliwe idzie z Kantonu“, południowcy zaś krzyczą wściekle: „Pekin i Nanking — gniazdo zacofania!“ Jak to wszystko pogodzić i w jedno skierować łożysko? Za sto lat chyba jeszcze nie uda się tu dojść do ładu!
Wagin westchnął ciężko. Słowa szypra obudziły w nim jeszcze większy niepokój, a jednocześnie — upór i zaciętość.
— Jeżeli Hung-Wu nic do jutra nie zrobi, pójdę do tego „miasta“ sam i obiecam sutą zapłatę i prowjanty, które zabraliśmy ze sobą z Ankingu, tym, którzy podejmą się dostarczenia broni do granicy Hupeh! — powiedział, uderzywszy pięścią w stół.
Bojcow potrząsnął głową.
— Nic pan tem nie wskóra! — mruknął. — Nie zna pan Chińczyków! Jeżeli większość wypowie się przeciw takiej robocie, ani jeden z tych nędzarzy, choćby z głodu zdychał, palec o palec nie uderzy!
— Czyżby aż taka panowała śród nich solidarność? — spytał z niepokojem Sergjusz.
— Bynajmniej! Wiedzą tylko, że zginęliby jeszcze tego samego dnia! — zawołał szyper. — Widziałem to nieraz już podczas strejków marynarzy i kulisów portowych. Strach i przemoc tak już urobiły Chińczyków!
Na statku zapalono lampy. Wieczór zapadł. Ucichnął nagle dmący bez przerwy północno-wschodni