Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/125

Ta strona została przepisana.

— Jesteśmy w pałacu mrs Ellen Bosthaft, głównej akcjonarjuszki General China‘s Electric Mills Factories Limited, — odpowiedział irlandskim akcentem. — Straszna miljonerka, ale i — filantropka!
Lejtenant zamierzał dowiedzieć się innych jeszcze szczegółów, aby zorjentować się wreszcie, poco zgromadziło się tu naraz tylu ludzi, do tak różnych należących kół, lecz w tej samej chwili na niewysoką estradkę z mahoniową katedrą weszła pani domu. Mała, gruba, o zwisających workach pod ciemnemi oczami, spłaszczonym nosie i wydętych wargach, pochodziła niezawodnie z najbardziej południowych stanów republiki amerykańskiej, gdzie do anglosaskich żył dolano sporo iberyjsko-maurytańskiej krwi, niepozbawionej, jak się to często zdarza, domieszki pogardzanej rasy czarnej. Niepokaźna i nieestetyczna sylwetka mrs Bosthaft w czarnej powłóczystej sukni (ktoś może powiedziałby — staromodnej a nawet pretensjonalnej) brzydką plamą odcinała się od seledynowego tła lekkiej, jedwabnej kotary, zasłaniającej drugą połowę sali lub może tylko głęboką alkowę.
Niskim, prawie męskim głosem, nawykłym jednak do publicznych wystąpień (zapewne długoletnia praktyka dorocznych zebrań akcjonarjuszów General China‘s Electric Mills Factories, Ltd!) przemówiła do zebranych:
— Bracia i siostry w Duchu! Oznajmiam wam radosną nowinę. Brat nasz i mistrz, Artur Carling powrócił z Indyj i wystąpi publicznie z nauką pokrzepienia i pocieszenia!
To powiedziawszy, zeszła z estrady, wołając:
— Cisza! Cisza! W skupieniu powitajmy mistrza!