Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/132

Ta strona została przepisana.

do cichego domku, gdzie umieścił całe swoje szczęście i wszystkie najpromienniejsze nadzieje. Nie śmiał jednak zrobić tego. Stał i patrzał, a nic nie uszło jego uwagi. Ludmiła nie zmieniała poważnego, a nawet surowego wyrazu twarzy, gdy tymczasem Artur Carling zdradzał coraz to silniejsze zdenerwowanie i zakłopotanie. Tajemnicza rozmowa trwała jeszcze kilka minut, aż wreszcie dziewczyna skinęła „mistrzowi“ głową i odeszła. „Brat Artur“ nie ruszał się, patrząc za nią. Wreszcie tupnął nogą i, mruknąwszy coś do siebie, skinął na taksówkę.
Takie były wyniki wywiadu Miczurina. Tryb życia Ludmiły nie zmienił się wcale. Tak, jak dawniej, powracała późno do domu, nic nie jadła i prawie nie rozmawiała, usprawiedliwiając się bólem głowy lub przepracowaniem. Lejtenant, nie śpiąc po nocach, pogrążony w najczarniejszych myślach, pełen wahań i zgryzoty, słyszał, jak pochrapywała pani Somowa, gdy tymczasem Ludmiła modliła się, gorącym szeptem powtarzając: „Ratuj mnie, Boże!“ i głucho uderzając czołem o deski podłogi. Wtedy prawie bezwiednie ześlizgiwał się z łóżka, starając się, aby nie skrzypnęło, klękał i powtarzał za Ludmiłą: „Ratuj ją Boże! Ratuj nas!“ Kto widział lejtenanta w „Gospodzie 4-ch stron świata“, a potem na podwórzu i w składzie „Szu-Pao“, gdzie klął tak, że muły się nawet żachały, i rozdawał potężne szturchańce, niby orkan, rozrzucając bandę nicponiów, kulisów i furmanów, ten nigdyby nie uwierzył, że potężny, groźny olbrzym płakał żałośnie i gorzko, jak małe dziecko. Tak go zmogła miłość jego, co dziwnym i zawiłym poszła szlakiem, coraz bardziej tonąc w mroku, którego nie rozjaśniał najsłabszy choćby promyk nadziei.