Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/146

Ta strona została przepisana.

— Cha-cha-cha!
Śmiechy, żarty, dowcipne uwagi i skargi nie ustawały. Wreszcie, gdzieś daleko, koło samej estrady powstał ruch. Kilku panów zajęło honorowe fotele, a w chwilę potem podniosła się kurtyna. Na tle seledynowej kotary widniał biały blok marmurowy.
Miczurin uśmiechnął się pogardliwie. Zrozumiał, że niepokojący go „ołtarz“ i ta „niebiańska“ kotara, stanowiły niezbędne dla „proroka“ akcesorja.
— Fałszywy prorok i fałszywy marmur! — pomyślał.
Na estradę weszła wzruszona tym razem mrs. Ellen Bosthaft i skrzeczącym głosem prosiła o ciszę, „albowiem mistrz już się zbliża“.
— Gdyby ona słyszała psi strach w głosie tego „mistrza“, gdy rozmawiał z Ludmiłą! — szydził w duchu lejtenant.
Publiczność po kilkakrotnych dzwonkach i upomnieniach z estrady zaczęła się uciszać. W pewnej chwili kotara się poruszyła i na estradę powolnym krokiem „wkroczył“ „brat Artur“ w swoim długim, czarnym tużurku, z rękami na piersiach. Był bledszy niż zwykle, a w szeroko otwartych oczach nie miał już drapieżnych błysków, zato Miczurin pochwycił bojaźliwe spojrzenia, któremi Carling ogarniał salę, szukając kogoś w tłumie. Powoli zacichały głosy, kaszel i sapanie stłoczonej publiczności.
— Bracia i siostry w Duchu, pozdrawiam was i przynoszę wam dobrą nowinę! Duch, który jest bo... —
W tej chwili „prorok“ zobaczył coś, co przeraziło go ostatecznie. Z trzeciego rzędu podniosła się ciemno ubrana kobieta i uczyniła znak ręką, jak