Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/149

Ta strona została przepisana.

ciosami pięści kobiet o rozwichrzonych fryzurach i poszarpanych na strzępy sukniach. Wszyscy nieprzytomni ze strachu i bólu. wyjąc nieludzkiemi glosami, wypadali na ulicę i długo jeszcze pędzili przed siebie, pokaleczonemi rękami zasłaniając głowy. Ryczały klaksony nadjeżdżających karetek pogotowia ratunkowego i straży ogniowej. Nawoływali przeraźliwie wysłani z rezerwy policjanci, próżno usiłując uspokoić pędzący bez celu, przerażony potok ludzki i przywrócić porządek na ulicy, zatłoczonej przez uciekających.
Wreszcie ostatnie fale wypłynęły z gmachu. Wraz z sanitarjuszami i policją Miczurin, czepiając się poręczy schodów, przywalonych ciałami zgniecionych i pokaleczonych ludzi, — przedzierał się do sali. Stanął w przerażeniu, jak na straszliwem pobojowisku. Wszędzie, wśród szczątków krzeseł, stołów i ław, widniały całe stosy nieprzytomnych, czy, może, nieżyjących już ludzi. Zniekształcone twarze, wyciekające oczy, rozwichrzone i wydarte włosy, rozrzucone szmaty ubrania, pogubione obuwie, kapelusze, laski, rękawiczki, porwana w strzępy seledynowa kotara ze śladami krwi na jedwabnej tkaninie, przewrócony na bok biały „marmurowy“ ołtarz — taki to ponury wygląd przybrała wspaniała sala, gdzie zamierzano założyć podwaliny pierwszej „Akademji Ducha“.
W stosie nieruchomych ciał, zgromadzonych w przejściu bocznem, Miczurin odnalazł Ludmiłę, leżącą pod ścianą, gdzie wyparł ją i zgniótł uciekający tłum. Blady, z zaciśniętemi zębami uniósł ją i ostrożnie złożył na estradzie. Nie oddychała, chociaż miała oczy otwarte i bezmiernie przerażone.