Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/150

Ta strona została przepisana.

Jakiś sanitarjusz, przemocą zatrzymany przez lejtenanta, obejrzał ją.
— Lewe ramię złamane — zamruczał i nagle pochylił się nad leżącą, oglądając coś uważnie.
Syknął cicho i znowu mruknął:
— Dziwne!... Ktoś pchnął ją nożem w bok... Cały płaszcz we krwi!...
Miczurin mocniej zwarł szczęki i nic nie odpowiedział. W jednej chwili zrozumiał wszystko — i porwanie mu Ludmiły przy wejściu i nagłe zemdlenie „brata Artura“, i zapewne sztucznie wywołaną panikę. Przedewszystkiem jednak należało działać niezwłocznie, aby uratować Ludmiłę. Lejtenant uczynił wszystko, co było w jego mocy. Już wpół godziny potem samochód pogotowia odwiózł ją do szpitala angielskiego, gdzie, po złożeniu złamanego ramienia i po opatrzeniu rany, umieszczono ją w osobnym pokoju.
Młody, poważny lekarz, wyszedłszy do oczekującego w korytarzu Miczurina, spytał go:
— Czy to żona pańska, czy krewna?
— Znajoma... — odpowiedział lejtenant, wbijając w niego ponury wzrok.
— Mogę więc powiedzieć szczerze, że stan tej osoby jest ciężki... Kość złamana w trzech miejscach, ale z tem to chyba damy sobie radę. Gorzej jest z raną! Płuco, naruszone poważnie, i wewnętrzny wylew krwi nie dają mi podstaw do nadziei, że uda nam się ją uratować... Niezmiernie ciężki wypadek!
Lekarz natychmiast pożegnał Miczurina i pobiegł na salę opatrunkową, gdzie przywożono coraz to nowe ofiary paniki. Niektóre z nich po chwili już odnoszono do trupiarni.