Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/159

Ta strona została przepisana.

mu wiele jasnych, niezapomnianych dni, opromienionych miłością dla Ludmiły; Sergjusz postąpił szlachetnie i nie stawał mu na drodze, ha — nawet odszedł zupełnie. Czemżeż się on — Miczurin, nędzny robak, odwdzięczył i dlaczegóż jeszcze bardziej połączył się z Ludmiłą i Waginem? Na to miał gotową i szczerą odpowiedź. Ludmile oddał całego siebie do ostatniego tchnienia a wkońcu z takiem podeptaniem własnego serca, że znalazł nawet w sobie siły, by błagać Ukrzyżowanego o połączenie się tych dwojga... w imię jego miłości...
Cały we władzy jasnych myśli szedł przed siebie, bez kierunku i bez drogi. Dawno już minął ostatnią szopę dzielnicy Czapei, brnąc teraz przez suche chwasty i ścierniska, pozostałe na grzędach ogrodów i pólkach podmiejskich, zapadał się w jakieś doły i koleiny, aż wyszedł na szosę, biegnącą ku wielkiej pagodzie. Kulał, idąc środkiem drogi i wyciągając ręce ku świetlnej smudze, co raz po raz pełgała po zboczach szosy, pobielała raptem gałęzie drzew, to znów wsiąkała w kłęby gęstej mgły jesiennej.
— Tam, tam świeci się i woła mnie kraina, gdzie cierpliwie czekać będę na nich!...
Z poza zakrętu szosy, na ostrym wirażu wypadł spóźniony autobus, przepełniony turystami. Ogniste oczy jego oślepiły Miczurina, lecz on, cały w mocy myśli o nowem szczęściu, wydał okrzyk radości, że oto doszedł nagle...
Ryknęła syrena, zazgrzytały i jękły nagle naciśnięte hamulce, ciszę nocną rozdarły przeraźliwe krzyki, rozległ się tupot nóg biegnących ludzi i nawoływania:
— Dawać latarnie! Człowiek pod kołami...
Pasażerowie i szoferzy zawiedli się jednak. Czło-