Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/166

Ta strona została przepisana.

wisku stał się człowiekiem z żelaza i kamienia. Pozbawiony wszelkich iluzyj, nie był również zdolny do żadnych sentymentów. Stanąwszy na twardym gruncie, Bojcow wyznaczył sobie etapy dalszej drogi i szedł, na nic nie bacząc, zapatrzony w cel ostateczny — niczem nie zachwiane stanowieko i bogactwo. Wagin nie mógłby rozmawiać z nim o tem, co go obchodziło teraz najwięcej i pochłaniało całkowicie. Zupełnie przypadkowo znalazł jednak człowieka, z którym mógł dzielić się myślami i wypowiadać mu swoje trwożne domysły i utajone obawy.
Podczas narad w gmachu ministerjum wojny poznał i przy bliższej współpracy zbliżył się z pułkownikiem Chaj-Czinem. Był to 35-letni oficer, wychowanek szkoły wojennej w Berlinie, rozumny i oczytany. Długi pobyt w Europie pozbawił go niektórych przykrych cech nowoczesnego chińskiego inteligenta. Nie krytykował wszystkiego, co nie było chińskie, należycie oceniał dobre i złe strony cywilizacji zachodniej, widział zasadnicze wady i braki swego społeczeństwa i nieustalonego jeszcze systemu, odważnie wypowiadając swoje zdanie, nie cofał się nawet przed poważnemi rozmyślaniami nad istotą i etyką chrześcijaństwa.
Na tem właśnie tle nastąpiło pomiędzy nim, a Waginem pierwsze zbliżenie. Sergjusz zwrócił na niego uwagę, posłyszawszy pewnego razu na jednej z nieskończonych narad zdanie, wypowiedziane przez pułkownika, prostującego zbyt ogólnikowe twierdzenie jakiegoś butnego generała.
— Nie doceniamy Europejczyków, panowie! — zauważył wtedy surowym głosem Chaj-Czin. — Biała rasa ma podwójną psychikę. Jedną — opartą na