odznacza się rasowością i... wogóle jest czarujący, prawdziwy... „grand amant“... ale pan go przecież poznał u nas!
Wagin nie mógł sobie przypomnieć nikogo podobnego do typu opisywanego przez pannę Martę.
— Adwokat Lubicz... — szepnęła zupełnie już cicho, a w jej oczach zjawiły się nagle gorące błyski.
Sergjusz nie był wcale wtajemniczony w sekrety życia pań Ostapowych, więc nie zdradził ani zdziwienia, ani zainteresowania osobą adwokata.
Przez ten czas w pensjonacie „Wołga“ zaszły niespodziewane i nikomu jeszcze nieznane wypadki. Wzdychający do pani generałowej, a raczej do jej rachunku w banku mecenas Lubicz, znudzony przeciągającą się rolą bezinteresownego, wciąż starającego się adoratora, zupełnie przypadkowo zastał pewnego razu w swoim pokoiku na najwyższem piętrze Martę, którą skusił do przyjścia tam piękny wieczór księżycowy, a jeszcze bardziej z niezwykłą siłą wybuchający temperament, nie zaspokojony chociażby jakimś podniecającym flirtem. Od tego czasu widywali się często w niezupełnie dla „generalskiej córki“ odpowiedniem miejscu. Był to mały, przytulnie urządzony gabinecik, pełen różnych cacek, dużych waz „cloisonné“, w których więdły pozbawione słońca wistarje i zimne, niby z wosku ulepione, magnolje. Panował tu zawsze półzmrok, gdyż nie odsłaniano tu nigdy grubych draperyj. Tem ponętniej wyglądała w alkowie szeroka sofa, okryta jedwabną makatą — granatową w żółte smoki, stosy kolorowych poduszek na niej i jakieś dziwne obrazy chińskie na ścianach, wyobrażające kłębowisko nagich ciał w fantastycznych splotach i pozach. Ten przytulny zakątek
Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/18
Ta strona została przepisana.