Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/184

Ta strona została przepisana.

py monarchistów. Są to zresztą rzeczy znane. Co do innych państw, to należy zawsze pamiętać, iż patrzą na nas jak na potwory lub dziwaków z nieprawdziwego zdarzenia, którzy drzwi otwierają nogą, a nie ręką, jedzą nie widelcem i nożem, lecz laseczkami, doniedawna jeszcze nosili warkocze (zresztą było to narzucone nam przez panującą dynastję mandżurską!) i byli zawsze, nawet wtedy, gdy ich bito i znieważano, uprzedzająco grzeczni, zdumiewająco cierpliwi i wyrozumiali!
Rozmowa ta otworzyła Waginowi oczy na wiele niejasnych mu przedtem cech charakteru chińskiego i zjawisk, zachodzących przed jego oczami. Był bardzo wdzięczny za to staremu kupcowi.
Wreszcie skończywszy z objazdem prowincji, przyjechał do Jaoczou. Nie zastał już tam Chaj-Czina z jego pułkiem. Nie trudno mu było odnaleźć go, gdyż każdy wieśniak i spotkany na szosie włóczęga wiedzieli najdrobniejsze szczegóły o przesunięciach i ruchach wojska. Sergjusz zastanawiał się nad tem, jak trudno jest zachować w Chinach tajemnicę strategiczną, wobec skłonności do szerzenia przez ludność wszelkich wiadomości, bardzo dokładnych z powodu niezwykle rozwiniętego daru spostrzegawczości, wrodzonej wszystkim ludom azjatyckim, jak też i dlatego, że Chińczycy, zupełnie zdezorjentowani co do roli tego lub innego oddziału, wszystkie w czambuł nienawidzili, uważając je za wrogów ludzi spokojnych, uczciwych i pracowitych.
Posługując się zbieranemi po drodze wieściami, dotarł wreszcie do sztabu 8-go pułku, którym dowodził Chaj-Czin. Pułkownik przegrodził drogę komunistom na froncie pomiędzy Nań-Czangiem a Jao-