Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/199

Ta strona została przepisana.

słowa prezes wymówił z wyraźnem ich podkreśleniem. Widocznie nankiński korespondent „Szun-Pao“, sygnalizując pobyt byłego redaktora działu cudzoziemskiego, doniósł również o celu przybycia jego do stolicy)... Na bruku Szanchajskim pojawił się jakiś „prorok“ i miał niezwykłe powodzenie śród Amerykanów i Anglików, raczej — Amerykanek i Angielek... Otóż wypadek, którego ofiarą padł (są to tylko domysły reportera!) niezapomniany nasz lejtenant, zdarzył się tego samego dnia, gdy na wystąpieniu mr. Carlinga (tak się nazywał ów „prorok“, podobno, niezwykle przystojny i elokwentny!) powstała panika, która wkrótce zamieniła się w prawdziwą katastrofę, tej samej nocy w willi dyrektora Hill-Owarta nieznany morderca udusił „proroka“. Zdumiewająca jest niezaradność naszej policji! Lokaj Owartów otworzył mordercy drzwi do willi, rozmawiał z nim, dostał od niego napiwek i wypuścił go z domu. Przyjrzał mu się doskonale i dokładnie go opisał sędziemu śledczemu. Pamiętam jego określenie — „takiego Goljata nigdy nie widziałem, a takie bary mają tylko atleci cyrkowi“...
Wagin targnął głową i wsłuchiwał się w każde słowo prezesa. Krew przestała mu krążyć w żyłach. Jakaś myśl, sprawiająca mu ból fizyczny, miotała się w mózgu.
— Łatwo byłoby znaleźć takiego olbrzyma, tem bardziej, że zgodnie z rysopisem, danym przez lokaja, człowiek ten utykał na jedną nogę...
Sergjusz westchnął z ulgą, krew rozpoczęła swój obieg normalny, a niepokojąca myśl ukryła się w zakamarkach mózgu.