wszystkim, a pani Ostapowa, posiadająca o tem ścisłe informacje, nie usiłowała sprostować nieścisłości. Przecież ploteczki tego rodzaju dodawały splendoru jej i pensjonatowi „Wołga“. Czegóż się nie robi dla reklamy i interesu? Co zaś do rudej Wiery, to płomiennie rozkochana w Marcie i oddana generałowej, w stosunkach z przekradającymi się do jej pokoju mężczyznami, porywając ich temperamentem, w gruncie rzeczy była zimna, jak lód, wyrachowana i wymagająca — zupełnie wyjątkowy okaz wśród kobiet podobnych zawodów! Skąpa, przewidująca i ostrożna, szybko uciułała sobie wcale pokaźny kapitalik i, porzuciwszy tę dziedzinę profesji, która wymagała od niej eksploatowania własnych walorów i sztuki kapłanki miłości, Wiera założyła własny „interes“ — dom schadzek w jednej z bocznic, wychodzących na Creek. Na mosiężnej tabliczce, umieszczonej na drzwiach jej mieszkanka, widniały tylko dwa słowa „M-lle Vera“. Słowa te jednak były wymowne i każdy elegancki „dżentelmen“ (co w Szanchaju było synonimem zamożności) wiedział, że może śmiało kołatać do tych drzwi o dowolnej godzinie dnia i nocy. M-lle Vera telefonicznie lub przez milczącą zawsze Chinkę organizowała przypadkowe five o clock‘i, kolacyjki, partyjki w bridża, zabawę w hazardowy fan-tan, dancingi... a nie jej to już była wina, że nie mogła wiedzieć, co robią mili goście, rozpraszając się po przytulnych gabinecikach, gdzie w lecie wirowały elektryczne wachlarze, a w zimie usposabiały do marzeń i słodkich porywów kominki elektryczne.
— Czy nie zna pani kogoś śród emigrantów, odpowiedniego do zajęcia tej posady? — spytał wreszcie
Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/20
Ta strona została przepisana.