Migają przewracane płachty dziennika i szeleszczą z jakąś syczącą złośliwością. A - a - a - a, długa kolumna nazwisk „nieszczęsnych ofiar dzikiego popłochu w sali magistratu szanchajskiego“... Nawet ułożona w porządku alfabetycznym... P. R... S... serce pada znowu. Na jego miejscu — pustka i przerażenie... Salstores... Sewerlane... Summerset... jeszcze pięć czy sześć obcych nazwisk... Niema nazwiska, którego z takim lękiem szukał. Jakież to szczęście!... Pod kolumną krótki, drobnemi czcionkami drukowany dodatek... „Nie umieszczamy około trzydziestu nazwisk nikomu nie znanych, gdyż należą do emigrantów rosyjskich i włoskich“...
— Ach — tak! — spostrzega dopiero teraz, że na liście poszkodowanych figurują wyłącznie nazwiska anglo-saskie... Uprzywilejowana rasa nawet w obliczu śmierci! Litości, Niebo! — rozpacz znowu wyje w duszy Wagina...
Wzrok ślizga się jednak dalej po kolumnach opisów strasznego wypadku. Długie, nieskończenie długie szeregi linij — obojętnie jednakowych, zimnych i okrutnych... Napracowali się reporterzy! Miały nielada żer uganiające się za wszelką sensacją dzienniki! Nieszczery patos i jeszcze wstrętniejsza, bo już bezczelnie nikczemna ckliwość opisów! Nędzne wysiłki w kierunku dramatyzmu i realizmu... Podłe mizdrzenie się ulicznicy! Ale wreszcie coś niezmiernie ważnego! Spis szpitalów... Tam złożono rannych i stratowanych na śmierć... Szybko przenosi ręka czytającego Wagina nazwy i adresy na czystą stronę notatnika... Ambulatorja kolejowe i Pogotowia... Szpital dla zakaźnych chorób... lecznica przy szkole pielęgniarek... Centralny szpital... Szpital angielski...
Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/201
Ta strona została przepisana.