Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/211

Ta strona została przepisana.

rego, lecz wkrótce będzie już wolny. Ostatni to pacjent...
Wagin wszedł do poczekalni i z całym spokojem zaczął przerzucać dzienniki, leżące na stole. Minął kwadrans i doktór zaprosił go do gabinetu.
— Czem mogę służyć? — spytał, uważnie przyglądając się nieznajomemu.
— Dziś wieczorem doktór będzie robił zastrzyki leżącej w pokoju Nr. 102 Ludmile Somowej... — zaczął Sergjusz, lecz Downport przerwał mu:
— Ach, tak! Bardzo ciężki stan! Jeżeli ten zabieg nie poskutkuje, nie ręczę za dalszy przebieg choroby... Ropne zapalenie ogarnęło całe płuco!
Wagin schwycił nagle rękę doktora i, zanim ten mógł się opamiętać, począł okrywać ją pocałunkami, mówiąc urywanym, gorącym głosem:
— Doktorze! Niech pan włoży w ten zabieg całą wiarę i przekonanie, że wszystko się uda jaknajlepiej, że chora wyzdrowieje! Ocal pan tę dziewczynę!
Zwolnił wreszcie dłoń doktora i patrzał na niego błagającym wzrokiem.
Wzruszony i zmieszany Downport pytał go:
— Czy panna Somowa jest siostrą pana?
— Nazywam się Wagin, Sergjusz Wagin, i kocham ją nad życie, doktorze! Pan powinien mnie zrozumieć! Słyszę głosiki dzieci w sąsiednim pokoju... Ma pan żonę i kocha ją pan!
Lekarz skinął głową i odpowiedział z niespodziewanie ogarniającą go szczerością:
— O tak! Pobraliśmy się już cztery lata temu, a, wydaje mi się, że dopiero wczoraj odbył się nasz ślub... Mamy dwoje prześlicznych dzieciaków...
— Widzi pan, widzi pan! — szeptał radośnie