Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/217

Ta strona została przepisana.

miewali się ze sobą. Urzędnicy ministerjalni z uwagą przysłuchiwali się rozmowom, a Wagin spostrzegał nagłe błyski w ich czarnych, przenikliwych oczach, umiejących patrzeć dokładnie i spostrzegać wszystko.
Ti-Fong-Taj zadzwonił i poprosił zebranych, by zajęli miejsca, poczem oddał głos Wali-chanowi. Pułkownik mówił po rosyjsku, gdyż wszyscy obecni znali ten język, ale, nie polegając na tem, Mongoł polecił tłumaczowi powtórzyć po chińsku i japońsku ważniejsze ustępy swojej mowy.
— Panowie! — oświadczył Wali-chan. — Nie robiliśmy tajemnicy z celu naszego przedsięwzięcia. Mieliśmy na widoku zbrojenie Mongołów, aby ci mogli powstrzymać zalewającą ich falę komunizmu. Z rozmów moich w Tokio, czcigodnego zaś Ti-Fong-Taja — z przedstawicielami rządu nankińskiego wynikła jednak nieodzowna potrzeba uzbrojenia pewnych oddziałów chińskich, a nawet ludności cywilnej niektórych szczególnie zagrożonych przez komunizm prowincyj. Zgodziliśmy się na to i staliśmy się pośrednikami pomiędzy japońskimi i europejskimi fabrykantami broni, a rządem chińskim, gdyż rozumieliśmy absurdalność sytuacji i niebezpieczeństwo jej dla obu stron, kiedy to jedno z państw, prowadzących spór, uzbraja swoich przeciwników! Zdobyliśmy sobie dostawców we wszystkich państwach. Zaczęliśmy już dostarczać karabiny zwykłe i maszynowe. I nagle na przeszkodzie stanęła nam Japonja, która nałożyła areszt na statek z bronią i pociskami, przybywający do Tientsinu ze Stanów Zjednoczonych. Powoduje to zamęt w naszych planach. Nie zanosimy bynajmniej skargi, lecz żądamy wyjaśnień!