Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/224

Ta strona została przepisana.

dowód tego przytoczę fakt, że, zapominając o bolesnej dla nas okupacji Korei i Mandżurji, przechodząc do porządku dziennego nad częstemi przekroczeniami naszych granic i dość, jakby się tu wyrazić, swobodnemi posunięciami Japończyków w Szantungu, rząd chiński ograniczył się li tylko do pisemnych not protestacyjnych, ale nigdy — czcigodni panowie stwierdzą to napewno — nie zwracał się o pomoc i obronę do państw europejskich! Wystarczyłoby tylko obiecać Amerykanom szantuńskie koncesje, Anglikom zaś — kopalnie południowe, i od tej chwili Japonja miałaby do czynienia wyłącznie już z naszymi potężnymi koncesjonarjuszami! Nie uciekaliśmy się jednak do tych sposobów, bo bliskie są nam ideały panazjatyckie, bo i my pracujemy dla ich urzeczywistnienia, spiesząc się z organizacją stałej armji i ustaleniem ogólno-chińskiego silnego rządu. Nie możemy jednak, nie ubliżając honorowi narodu, spełniać ślepo i pokornie wszystkich i — uznajmy to za aksjomat — z dniem każdym rosnących pretensyj i żądań Japonji. One to daleko silniej niż inne przyczyny powodują te tarcia, o których tak wyczerpująco informował nas pułkownik Arisagawa. Dla naszego narodu niezrozumiałe będą wzniosłe myśli i piękne marzenia tak gorąco przemawiającego tu kapitana... kapitana...?
— Nadoku! — podpowiedziało kilka naraz głosów.
— Tak jest! — pochylając głowę, ciągnął dalej wice-minister. — Zdumiewająco wymowny kapitan Nadoku wzruszył nas i przekonał o ciężkiej istotnie sytuacji swojej ojczyzny. „Czyń innym dobrze — a nie będziesz miał wrogów“ — uczy nas mądry