Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/239

Ta strona została przepisana.

— Dziwne to wszystko, bardzo dziwne!... — szeptał zasłuchany Downport, — lecz nikt nie potrafi tego wytłumaczyć!
Plen poruszył się nagle i, oparłszy głowę na rękach, zapatrzył się w przestrzeń... Po chwili począł szeptać, jakgdyby wtajemniczając przyjaciół w rzeczy, dla innych ukryte. Z każdym słowem podniecał się coraz bardziej. Niezawodnie to, o czem mówił z takiem przejęciem, nieraz już przemyślał, zamknął w ramkach własnego systemu.
— Nikt nie zgłębia teraz istoty ludzkiej... Nikt! Nawet my — lekarze, bo mamy do czynienia z człowiekiem chorym, a w każdym razie pozbawionym idealnej równowagi, więc zastosowanie naszych poglądów do człowieka fizycznie i psychicznie normalnego w pewnych, chociaż nielicznych zaledwie wypadkach ma rację bytu i daje dodatnie wyniki... Człowiek, ta przewspaniała istota, musimy to przyznać, odbywa coraz szybszą ewolucję ku jeszcze bardziej doskonałej formie duchowej!... To doskonalenie się idzie w parze z grożącym rodzajowi ludzkiemu zanikiem wskutek zmian, zachodzących w dziedzinie jego anatomji, ale ujemny wpływ braków tego rodzaju umiemy tymczasem zastępować sztucznemi środkami... Straciliśmy naturalną zdolność do szybkiego zwalczania przestrzeni, zdobyliśmy zato w samochodach i samolotach skutecznych i pożytecznych sojuszników. Coraz bardziej słabnie nasz wzrok — z pomocą nam przychodzi optyka; żołądki nasze tracą możność do trawienia pospolitych rodzajów białka — chemja usłużnie podsuwa nam lekko przez organizm przyswajane jego formy. Znane to są rzeczy... i w tym wyłącznie kierunku poznania czło-