Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/240

Ta strona została przepisana.

wieka wytężone są wszystkie siły. Chodzi tu bowiem o to, by w skomplikowanej maszynie społecznej każde kółeczko, jakiem uczyniono człowieka, pracowało sprawnie. Zato o tem, co i jak myśli i czuje to kółeczko, i co z takiej drobnej cząstki wielkiego mechanizmu można jeszcze wykrzesać, z braku czasu, w obłędnym pośpiechu zapomniano!... A wszakże, co za przecudowne jest to kółeczko-człowiek! Tysiąclecia świadomego życia, niebywale ciężkie okresy naturalne, żywiołowe, jak też wytwarzane przez współżycie społeczeństw i państw, klęski, przystosowanie się do coraz trudniejszych warunków walki o byt i, mimo bieg, pęd i zgiełk życia, nienasycony nigdy duch wciąż kształci się, zmienia, odbywa przedziwne i szybkie etapy ewolucji...
Plen przerwał nagle swój szept i zawstydził się:
— Wyglądam zapewne bardzo komicznie, wygłaszając podobne komunały? — spytał zmieszany bardzo. — Zdaje mi się, że zacząłem taniec od pieca i, jeżeli tak dalej pójdzie, nigdy do właściwego tematu nie dojdę...
— Proszę mówić, bo kolega ujmuje to bardzo zajmująco! — powiedział Downport, pociągając wino. — Rzadko pozwalamy sobie na syntezy...
Plen, ośmielony nieco, usiadł wygodniej i mówił pewniejszym już głosem:
— Ludzie, żyjący w chaosie współczesnym, mają chaos w duszy. Trudno byłoby znaleźć kogoś, kto wiedziałby ściśle poco żyje, do czego dąży i jak to osiągnąć zamierza. Straciliśmy równowagę i dlatego to wywierają na nas nieprzeparty wpływ nader rzadko spotykani ludzie zrównoważeni. Takim typem zrównoważonym jest nasz przyjaciel —